Prolog - czyli podróż tam - 28 czerwca 2014

Do Rumunii jedziemy dwoma samochodami: Radek i ja ruszamy z Opola, a Bogumił, Zbyszek i Bartek z Łodzi. Opole opuszczamy ok. 6.30, przed nami ok. 1000 km drogi przez Słowację, Węgry i Rumunię. Nocleg planujemy w Sighisoarze, położonej niemal w sercu Rumunii.

Droga przez Polskę, Słowację i Węgry mija bez większych przygód. Piękne widoczki fundują nam okolice Nowego Sącza. W końcu koło godziny 16.00, spragnieni widoku dzikiej Rumunii, docieramy do granicy. GPS prowadzi nas dziwnie wąską drogą, wzdłuż której rośnie mnóstwo słoneczników. Granica węgiersko-rumuńska: spodziewaliśmy się sporego przejścia, a tu stoi blaszana buda i dwóch celników. Sprawdzają dokumenty, nieco uśmiechają się pod nosem, przypuszczamy że być może ze względu na nazwisko Radka. Ale puszczają dalej. Witaj Rumunio! Od razu jestesmy jakby w innym świecie, miasteczka jakby inne, przypominają południowy styl. Szukamy stacji benzynowej, żeby kupić winietkę, którą w Rumunii trzeba po prostu mieć, gdzie by się nie jechało. Trafiamy na stację benzynową rodem z XX w. W małym budynku siedzi znudzony Pan i informuje nas, że najbliższa winietka do kupienia za 20 km w niejakim miasteczku Marghita. Niestety nie jest to zbytnio po drodze, ale nie decydujemy się na jazdę po Rumunii bez winietki. Droga do miasteczka okazuje się usłana dziurami. Mijamy małe wioski, obserwujemy ludzi, którzy spędzają czas w grupach przed domostwami, mijamy wozy zaprzężone w konie. Witaj Rumunio, którą przyjechaliśmy zobaczyć! W końcu Marghita. Na stacji, po podpisaniu kilku papierków dostajemy winietkę. Tankujemy, okazuje się, że cena paliwa przekracza w Rumunii 6 zł! (dla porównania w tym okresie cena diesla w Polsce to ok 5,30 PLN).

99 (742K)
Cerkiew prawosławna w miasteczku Huedin

Wyjeżdżamy z miasteczka prowadzeni przez GPSa. Już kilka kilometrów za miasteczkiem urządzenie nakazuje skręt w lewo. W lewo? Przecież tu nie ma drogi... Ale GPSy się nie mylą... może zaraz będzie lepiej? 1 km, 2 km, 5 km, 10 km, 20 km... nie jest lepiej. Ale przynajmniej jest okazja przetestowania bagażnika na rowery pod kątem wytrzymałości na czynniki offroadowe... Gdybym się obudziła dokładnie w tym momencie, pomyślałabym, że rumuńska infrastruktura nie jest w zbyt dobrym stanie. Na szczęście wyprawa trwa dalej, a my w końcu trafiamy na drogę z prawdziwego zdarzenia i tą drogą bez większych przygód pędzimy jeszcze 300 km do Sighisoary. Pędzimy, bo mamy spore opóźnienie. Koło 22.00 docieramy na miejsce. Pozostało tylko odnaleźć camping Villa Franka. GPS ma nas doprowadzić pod samą bramę, tymczasem prowadzi jakąś krętą drogą, która kluczy wśród torowiska, potem pnie się w górę i przejeżdza przez jakąś wioskę. Wysiadam i pytam czy dobrze jedziemy - jesteśmy pełni wątpliwości. Jakaś miła Pani mówi, że dobrze. Trochę niedowierzamy, ale jedziemy dalej, pniemy się serpentynami w górę przez las... aż w końcu jest! Na szczycie wzgórza - Villa Franka, która okazuje się być kompleksem mieszczącym restaurację, hotel, domki kempingowe i pole namiotowe... Szybka kolacja i rozpakowujemy graty w domku kempingowym...

powrót