Dzień piąty - 18 września 2012

Rano wstajemy dość wcześnie, dziś chcemy podjechać nieco autobusem do miejscowości Boulmane-Dades i stamtąd wyruszyć na północ doliną Dades. Zatrzymujemy się jeszcze na rynku, gdzie wymieniamy pieniądze, zjadamy owoce opuncji, a potem idziemy na przepyszne śniadanko z kawą i rogalikami. Po śniadanku jedziemy na dworzec. Przeżywamy podobny chaos dworcowy jak Marrakeszu. Tym razem nasze rowery i bagaże wędrują na dach autobusu i zostają tam zabezpieczone siatką. W autobusie odsypiamy co nieco. Krajobraz jest trochę monotonny.


Wysiadamy i natychmiast wyruszamy w drogę. Dolina Dades, wygląda ciekawie, czerwone wzniesienia, przypominają mi nieco dobrze znane hałdy cynku na Górnym Śląsku. Gdzieniegdzie kazby a w dolinach tradycyjnie zielono. Niebo jakieś dziś znów poszarzałe, kolory nieco przygasły. Góra dół, góra, dół. Hałdowiska zmieniają się w skały, zatrzymujemy się w miejscu, gdzie skały te tworzą dość niejednoznaczne formacje. Podchodzi do mnie dziewczynka, częstuję ją batonikiem i robię jej dość smutne zdjęcie.

Zatrzymujemy się na obiad w przydrożnej restauracji. Właściciel jest bardzo miły i mówi po angielsku. Na codzień mieszka w Holandii i tylko od czasu do czasu pojawia się tutaj. Restauracja to zarazem hotel, a jej wnętrze jest bardzo przytulne i bajecznie urządzone. W oczekwianiu na obiadek - berberian omlet - rozkładamy się na dworze pod wiatą na poduszkach. Radek zrywa świeżą figę prosto z drzewa. Bardzo miłe miejsce i przez chwilę zastanawiamy się czy tu nie zostać, ale okazuje się, że jest dość drogo.

Ruszamy dalej. Nagle przed nami wyrasta wąwóz i serpentynki, na szczycie widać kazbę. No to będzie podjazd! Jadę i jadę i jakoś nie muszę schodzić z roweru, mój oddech nadąża, nie łapię duszącej zadyszki. No i tak już zostało do samego końca! Jest! Wjechałam, czuję przełom mojej wydolności. Teraz już może być tylko lepiej.


Gdy dojeżdzamy na górę dzień chyli się ku końcowi. Na szycie oprócz wczesniej widzianej kazby znajduje się jeszcze jeden hotel. Michał dowiaduje się, że jest on dość tani, ale nie mają prądu, prysznica też jako takiego nie ma, nie mówiąc o ciepłej wodzie. Głosowanie, bo nie wszyscy są za. Mój głos przeważa na korzyść Michała, a chłopaki stwierdzają, że jestem baba, a nie twardy chłop, bo nie mam własnego zdania. Ale mnie się podoba - będzie jakaś przygoda. Przymuje nas dwóch braci, miłych Berberów. Prowadzą nas do pomieszczenia a tam zapalają lampkę naftową... Faktycznie nie ma tu łazienki, ale za to jest kibelek na narciarza, koło kibelka stoi wiadereczko, a na ścianie znajduje sie kranik z wodą do spłukiwania kibelka. Tu przecież też można się wykąpać. Obok kibelka jest umywalka. Krzątamy się, rozpakowujemy, a tu nagle wśród rajskiej ciszy górskiej pustelni, gdzie gwiazdy świecą mocniej niż gdziekolwiek, gdzie byłam przez ostatnich 10 lat... włącza się generatorek pobilskiego hoteliku. Pyr pyr pyr... Cudownie. Pytamy Panów Berberów czy i kiedy generator się wyłączy... Tak, zapewniają, że już niedługo. Rozsiadamy się na tarasie. Wyciągam towar deficytowy, którego nie udało mi sie wczoraj pokonać w całości - piwko! Pijemy wszyscy, nawet panowie bracia próbują. Przynoszą bębny i zaczynają grać. Generatorek niknie. Biorę lekcję gry na bębnie, prawie, prawie, tylko trochę rytm nie ten. Bęben krąży wokół stolika, wszyscy są ciekawi. Pijemy berberian whisky - czyli herbatkę miętową. Bogumił, który jutro nas opuszcza, rozmawia z właścicielem na temat wycieczki w góry następnego dnia. Wycieczka zakłada wizytę w jaskini Berberów, gdzie można zobaczyć ich tradycyjne życie i zjeść kus kus. Właściciel hotelu jest przewodnikiem i osobiście prowadzi gości w takie miejsca. Ciekawe na ile autentyczne są te jaskinie a na ile tylko pod turystów. Dolina Dades jest dość znana i często odwiedzana przez turystów, a w takich miejscach zwyczajnie można się obawiać o autentyczność niektórych atrakcji. My jesteśmy tu nieco po sezonie więc na szczęście jesteśmy sami. Pytamy jeszcze pana Berbera ile ma lat, na oko wygląda na jakieś 50 a on przyznaje się do 37!!! Idziemy spać, większość postanawia spać pod gwiazdami. Gdydby tylko przestały tak pyrkotać... Długo nie mogę zasnąć. W końcu, po jakiejś godzinie generatorek milknie i zastępuje go wielka cisza....




Dystans dnia: ok. 30 km

Różnica wzniesień: 1586 - 1850 m n.p.m.