Dzień drugi - 15 września 2012

Dzisiejszy dzień przeznaczamy na rozruch oraz zwiedzanie Marrakeszu. Rano udaje mi się zrobić trochę fotek riadu w którym śpimy. Jest cudny! Wszystkim miłośnikom architektury marokańskiej polecam książkę Suzanny Clarke "Dom w Fezie". W naszym hotelu serwują śniadanie: różnego rodzaju bułeczki, masło, marmolada, oczywiście miętowa herbatka i kawa. Po śniadaniu wyruszamy do miasta. Chcemy zobaczyć targowisko, tzw. suk, gdzie można kupić wszystko, od biżuterii, poprzez kosmetyki, skórzane troby, jedzenie, po żywe zwierzęta. Sklepików jest mnóstwo, ich właściciele na każdym kroku zachęcają do odwiedzenia właśnie ich sklepu. Oczywiście targują się do upadłego, a część z nich zna nawet polskie zwroty. Gdzieniegdzie można podejrzeć pracę w warsztatach, gdzie wytwarzane są niektóre produkty dostępne na targowisku. Jest bardzo ciekawie, barwnie i tłoczno. Wśród tłumu ciągle przejeżdzają motocykle, skutery, rowery a nawet wozy zaprzężone w osiołka. Niestóre uliczki sa tak wąskie, że dwa pojazy nie mają szans się wyminąć. No i wtedy dochodzi do kłótni i jedna ze stron musi się wycofać. Na kazdym kroku słychać klaksony.



W uliczkach poukrywane są skarby architektury. Fontanna, do której dotarliśmy jest tak niepozorna i tak dobrze zakamuflowana, że nie możemy uwierzyć, że dobrze trafiliśmy. Idziemy zwiedzić Medersę Ben Youseff - Szkołę Koraniczną. Przepięknie zdobiony dziedziniec, w środku sadzawka. Na dzidziniec wychodzą małe okienka pokoi dla studentów. Tego typu architekturę spotkamy jeszcze w dalszej części naszej wyprawy. W szkole spędzamy jakąś godzinę. Idziemy na obiad, tylko gdzieś nam się Michał zapodział. Zamawiam tażina, ale podobnie jak wczoraj nie robi na mnie większego wrażenia, stwierdzam, że wcale nie jest dobry taki tażin, ale jak się później okaże, nic bardziej mylnego! Po powrocie do hostelu zabieramy się za nasze rowery. Ustalamy wcześniej, że nasze pudła zostaną na czas naszej nieobecności w hostelu. Rowery skręcamy w małej uliczce. Towarzyszy nam zgraja dzieciaków, które we wszystkim chcą pomóc. Jest wesoło.

Po złożeniu rowerków, jedziemy zrobić małe kółeczko. Przejeżdzamy do oddalonego o ok. kilometr meczetu Kutubijja z charakterystycznym minaretem. Potem ruszamy całą paczką na wycieczke wzdłuż murów obronnych miasta. Poznajemy smak marokanskiego ulicznego ruchu. Jest szalony, ale też jest niezłym wyzwaniem! Można się przyzwyczaić. Choć na jednym przejściu zaliczam niezłą gafę komunikacyjną... ale o tym ciiiii.... Zapraszam do obejrzenia galerii z fotkami z tej krótkiej wycieczki. Po wycieczce wracamy na główny plac i tam zamaiwamy sobie jedzonko. Pan przynosi nam jako zakąskę chlebek z bardzo pikantnym sosem. Korzystamy oczywiście. Niestety nie wiedzieliśmy, że zostanie to dopisane do naszego rachunku, ale co tam. Wieczorem po powrocie do hostelu idziemy spać na dachu. Jadnak zamiast spać... chłopaki wyjmuja kielonki. Poznajemy na dachu parę z Niemiec i przy trunkach śmiejemy się długo w noc... Spanie na dachu, pod gołym niebem jest bardzo przyjemne...