Dzień dwunasty - 25 września 2012

Budzę się wczesnym rankiem, jest jeszcze przed siódmą. Na lotnisku musimy być ok. trzynastej, więc przed dziesiątą trzeba wyjechać. Chcę jeszcze zobaczyć ocean. Idę na spacer. Piaszczysta, piękna plaża, wschodzące słonko i piękne fale. Widzę, że Michał też już wstał i poluje na surferów, no i oczywiście się kąpie:) To był ładny poranek. Wystarczy spojrzeć na fotki.


Gdy już wszyscy są na nogach składamy namiot i zbieramy się do drogi. Próbuję założyć moje sandały, ale po wczorajszym dniu odczuwam wobec nich lekki wstręt. Są bardzo lepkie i brudne. Decyduję się zostawić je w Afryce. Tak więc na lotnisko jadę w klapkach. Droga podobnie jak wczoraj niezbyt ciekawa, przedmieścia, ale dziś przynajmniej widać co mijamy. Gdy docieramy do Agadiru skręcamy jeszcze na deptak wzdłuż plaży. Tutaj zjeżdzają głównie turyści. Jest tu pięknie, wszystko takie zadbane, wokół hoteli pyszni się równo przystrzyżona trawka o żywej zielonej barwie. Duży kontrast w porównaniu do zabrudzonych i "rozbiórkowych" miast. W kafejce pijemy poranną kawkę. Kupujemy jeszcze kilka pamiątek i ruszamy. Jeszcze kilka pamiątkowych fotek. Gdy docieramy do centrum miasta zatrzymujemy się przy lokalnym sklepiku, żeby zrobić jakieś zapasy żywieniowe na podróż do domu. W Agadirze mamy ostatnią okazję poobcowania z szalonym marokańskim ruchem ulicznym. Jest fajnie. Wkrótce wyjeżdzamy za miasto, już niedaleko lotnisko. Radek pilotuje mnie i wytwarza twz. korytarz aerodynamiczny, żebym miała mniejsze opory powietrza. To miło z jego strony. To ostatnie kilometry naszej podróży. Docieramy na lotnisko. Rozkładamy pudła, rozkręcamy rowery. Pakujemy się. Udaje mi się znaleźć
jakieś czyste ubrania, z przyjemnością się przebieram. Na lotnisku wypijamy jeszcze winko marokańskie na pożegnanie. No i już siedzimy w samolocie i kończy się ta wspaniała przygoda....





Dystans dnia: ok. 52 km